Recenzja filmu

Smerfy 2 (2013)
Raja Gosnell
Marek Robaczewski
Hank Azaria
Neil Patrick Harris

Smerfy liczą kasę

Pół biedy, gdy reżyser Raja Gosnell bawi się w slapstick i zrzuca na głowę bohaterów ciężkie przedmioty albo udziela im okrutnych lekcji za nieostrożność lub nadmierną pewność siebie – jest to
Kupując bilet na "Smerfy 2", dobrze się rozejrzyjcie. Jeśli za rękę nie trzyma Was dziecko w wieku przedszkolnym, a sami nie jesteście ortodoksyjnymi fanami cyklu – takimi, dla których obecność Smerfów na ekranie będzie wystarczającym zadośćuczynieniem za dwie godziny gehenny – proponuję w tył zwrot. Film Rajy Gosnella zaprzecza wszystkim wartościom wyznawanym przez uwznioślonego nostalgią dwóch pokoleń ojca cyklu, Pierre'a "Peyo" Culliforda.

Punkt wyjścia jest sensowny; scenarzyści wybrali bodaj najciekawszy wątek z całej smerfnej mitologii. Oto bowiem cofamy się do momentu narodzin Smerfetki – istoty nikczemnej, zrodzonej z czarnej magii Gargamela, o symbolizujących mrok i nieujarzmioną naturę ciemnych włosach. Zamieniona przez Papę Smerfa w uczynną i pogodną blondynkę Smerfetka przechodzi na jasną stronę mocy i osiedla się w wiosce swoich pobratymców. Oczywiście, nic nie trwa wiecznie. Gargamel, robiący teraz karierę we Francji jako iluzjonista, szykuje się do odbicia swojej "córki" i przejęcia z jej pomocą władzy nad światem. I tak, błękitni milusińscy wyruszają Smerfetce na odsiecz, przy okazji demolując pół Paryża i po raz kolejny wciągając w całą intrygę safandułowatego Patricka (Neil Patrick Harris) – tym razem w duecie ze swoim jowialnym dziadkiem, Victorem (najlepszy w całym filmie Brendan Gleeson).

Przeszłość będzie nas raz po raz dopadać, ale z pomocą prawdziwych przyjaciół możemy stawić jej czoła – przekonują chóralnym głosem Smerfy. To ładne motto, do tego powtarzane na tyle często, że może zagnieździć się w dziecięcych główkach. Szkoda tylko, że twórcy ilustrują je tak konwencjonalnymi, prymitywnymi, pozbawionymi krzty polotu scenami. Pół biedy, gdy reżyser Raja Gosnell bawi się w slapstick i zrzuca na głowę bohaterów ciężkie przedmioty albo udziela im okrutnych lekcji za nieostrożność lub nadmierną pewność siebie – jest to uzasadnione konwencją i momentami śmieszy. Problem pojawia się, gdy zaczyna puszczać oczko do starszego widza. Czerstwe seksualne aluzje, łopatologiczne nawiązania do popkulturowych aktualności, ogrywanie do znudzenia stereotypów narodowych, płciowych i rasowych – film Gosnella to dziecko kalkulatora i stacji Sillicon Graphics, nie ma w nim ani miłości do kina, ani do Smerfów.

Honoru obrazu broni oczywiście klakier, kocisko na piątkę z plusem. Zwierzak dostał nowy garnitur ruchów, grymasów i mruknięć. Twórcy nie wykorzystują go w żaden pomysłowy sposób, ale to wciąż kot, stworzenie, które rządzi światem i które siłą rzeczy budzi szacunek. Dziecko powie: "Jeszcze kotek!". Dorosły doda: "Zawsze coś". 
1 10
Moja ocena:
4
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Plany przerzucenia na duży ekran kultowej kreskówki "Smerfy", stanowiącej obowiązkowy element ramówki... czytaj więcej
Już "Smerfy" z 2011 nie były najlepszym filmem, ale potrafiły dostarczyć godziwej rozrywki. Ich sukces... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones